Odwiedziny łącznie z blogiem na Onet!

sobota, 23 grudnia 2017

Depresja - weź się w garść!

Weź się w garść. Zrób coś ze swoim życiem. Jesteś silny/a tylko ci się nie chce. Wszyscy ludzie cierpią, nie jesteś jedyny/a. Takie słowa są najczęściej kierowane do tego kogoś, kto nagle traci chęć do życia. Nie wiedzieć kiedy, zapada się w siebie i nic go już nie cieszy. Nagle pochyla się i garbi, a przedmioty lecą mu z bezradności i braku siły na podłogę. Wyraz twarzy się zmienia i widać na nim ogromny smutek, bez cienia jakichkolwiek oznak chęci do życia. Myśli się plączą i nagle chory na depresję zatraca się w swoim smutku i beznadziejności. Nie umie wytłumaczyć otoczeniu, co mu dolega, a tylko sygnalizuje, że nie ma chęci dalej żyć i wszystko straciło dla niego sens. Najczęściej ucieka w sen, albo też cierpi na wielkie pokłady bezsenności. Często pojawia się nadmierne obżarstwo, albo kategoryczne odmawianie posiłków. Jest wiele odmian depresji i zdiagnozować tę właściwą, to dla lekarza jest wielką sztuką, jeśli w ogóle pacjent zdecyduje się na takie leczenie. Wciąż w naszym społeczeństwie pokutuje przekonanie, że pojawienie się przed gabinetem psychiatrycznym, to jak wydanie na siebie wyroku – jestem chory psychicznie i za chwilę wszyscy będą o tym gadać. Będę skreślony/a i nie nigdzie nie dostanę pracy, albo wszyscy się ode mnie odsuną. Zostanę sam/a. Jak pomóc osobie chorej na chorobę duszy? Jak poprowadzić i wyciągnąć rękę ku drodze uzdrowienia , bo sam/a sobie nie pomoże. Jakie uruchomić mechanizmy, gdzie skierować, aby zajęli się nim, nią specjaliści i wyciągnąć z tego czarnego dołka. Najczęściej namawiamy do wizyty u dobrego psychiatry. W dobie Internetu, wpadamy więc do sieci i szukamy najlepszych lekarzy w naszym rejonie – chcemy pomóc, bo zależy na na nim, niej. Na naszym dziecku, mężu, żonie, czyli na  naszym bliskim. Jesteśmy zdrowi, silni i robimy wszystko, aby pokierować tak chorym, aby do nas wrócił. Jeśli uda nam się namówić chorego do wizyty u lekarza, najczęściej po wstępnym wywiadzie, otrzymuje chory receptę na leki, czyli tzw. antydepresanty.  Jest nadzieja, że leki te od razu sprawią, że chory poczuje się lepiej i złapie pierwszy oddech od wielu miesięcy i zacznie patrzeć optymistyczniej na świat. Jednak często tak bywa, że lekarz z lekiem nie trafi i chory zamiast czuć się lepiej, wpada jeszcze w większy dół. Druga i kolejna wizyta, a efektów brak i wówczas lekarz rozkłada ręce i wypisuje skierowanie do szpitala. Jeśli u chorego pojawiają się myśli samobójcze, tym szybciej należy umieścić chorego w placówce zamkniętej, na obserwacji. I tu zaczyna się dramat. Widziałam różne szpitale w swoim życiu. Wielkie sale, zastawione kilkoma łóżkami i przy nich malutka szafeczka. Nikt nie oddziela ludzi bardzo chorych, niewyleczalne, ciężkie przypadki, od ludzi z nadzieją na wyleczenie. Pierwszy wywiad, zrobiony na szybko i wpisanie leków do karty i tyle. Nagle słyszy się na korytarzu szpitalnym, wycie, przeklinanie i wiązanie w pasy. Nagle chory narażony jest na niewyobrażalny stres sytuacyjny. Nie może się odnaleźć, bo nie ma w tym miejscu cichego miejsca, gdzie mógłby się odizolować. Nie obchodzi to żadną pielęgniarkę i nikt nie uchroni go od tego dodatkowego przeżywania. Takie leczenie nie ma sensu i chory prosi rodzinę, aby go jak najszybciej zabrano do domu, bo dłużej tego nie wytrzyma. Widziałam też szpital, gdzie jedyną rozrywką dla chorego jest palarnia i mocna kawa. Gdzie spotykają się ludzie, aby opowiedzieć sobie jak spędzili noc. Czy leki działają, czy też powodują większe rozdrażnienie. Spotykają się w tej palarni, aby pogadać, pomilczeć, popłakać. Nikt z personelu tam nie zagląda i nikt nie wspomina o tym, że w szpitalu palić nie wolno. Nikt nie jest w stanie zlikwidować palarni w szpitalach psychiatrycznych, gdyż palarnia działa jak pokój psychoterapeutyczny. Widziałam jeszcze jeden szpital, chyba zbliżony najbardziej do cywilizowanych warunków. Pokoje ładnie udekorowane. Każdy ma swój kawałek podłogi. Nie ma w nim przypadków skrajnych. Nikt nie wrzeszczy i nikogo nie zakuwa się w pasy. Chorzy są pod ciągłą opieką lekarza i psychologa. Ułożony grafik zajęć, sprzyja samodyscyplinie. Powstają grupy wsparcia. Chorzy uczęszczają na zajęcia z muzyką, tańcem, a także muszą ćwiczyć na sali sportowej. Psychoterapia w kółku, powoduje większe otwarcie się na problemy innych ludzi, co wywołuje różne emocje, zmuszając chorego do współodczuwania, dyskusji i uwierzenia w siebie. Długie spacery po parku, rozmowy z zaprzyjaźnioną grupą i taki szpital z takim programem kieruje chorego na drogę ku uzdrowieniu. Widziałam ludzi po takiej kuracji, że na twarzach chorych pojawiała się chęć do życia. Dlaczego o tym piszę, ano dlatego, że są w Polsce jeszcze i dobrze się mają, szpitale skostniałe,niczym z filmu CK Dezerterzy, gdzie chorego na depresję podciąga się pod chorobę psychiczną, najcięższego gatunku. Powinno się to zmieniać i powinno się o tym mówić bardzo głośno!